Jutro w Warszawie odbędzie się pogrzeb śp. Anatola Czaplickiego, 68-letniego mężczyzny brutalnie zamordowanego przez proboszcza jednej z podwarszawskich parafii. Do zbrodni doszło w ub. czwartek wieczorem. Na drodze w miejscowości Lasopole rowerzysta zobaczył palącego się mężczyznę. Zaalarmowana policja zastała na miejscu zwłoki 68-latka. Wkrótce policja zatrzymała podejrzanego, którym okazał się 60-letni ks. Mirosław M. Duchowny przyznał się do zbrodni zeznając, że najpierw uderzył ofiarę siekierą, a potem, kiedy mężczyzna jeszcze żył, podpalił. Zbrodni miał dokonać w wyniku kłótni na temat mieszkania, które obiecał swojej ofierze.

Z reporterem „Faktu” spotkała się mama podejrzanego o morderstwo księdza.

- „Ja o niczym nie wiedziałam. Po tym, jak to się stało, przyszedł do mnie zięć i mówi: Nie wiem mamo, jak ci to powiedzieć, ale musisz to usłyszeć. Potem zaczął mi czytać o tym morderstwie. Jak tego słuchałam, to aż mnie ciarki przeszły od dołu do góry. Zaczęłam płakać, bo nie mogłam w to uwierzyć. To był koszmar. Mój syn zatrzymany za zabójstwo?! Przez chwilę myślałam, że to straszny sen, ale gdy zobaczyłam ten kościół, dotarło do mnie, że to się dzieje naprawdę”

- powiedziała 83-letnia kobieta.

- „W sobotę odwiedził mnie ksiądz Grzegorz, dwa lata młodszy od Mirka. Też był w wielkim szoku. Dzwonił też biskup, żeby porozmawiać ze mną o tej sytuacji. Powiem panu szczerze, że jest mi strasznie przykro. Nauczyłam go wszystkiego. Stał się samodzielny i poszedł w świat. Nie sądziłam, że na starość wywinie mi taki numer”

- dodała.

Opowiedziała też o ogromnych trudnościach ze zdrowiem, przez które ks. Mirosław M. przechodził w dzieciństwie.

- „Mirek od dziecka był poważnie chory. Chodziłam z nim po lekarzach i jeździłam po szpitalach. Robiłam wszystko, żeby wyzdrowiał i normalnie mógł żyć. Pani doktor, jak zobaczyła jego wyniki, złapała się za głowę i powiedziała, że nie wiem, czy coś z niego będzie. No, ale po długiej walce udało się go wyprowadzić na prostą. Nie życzę nikomu tego, co przeszłam. Nie mając chwilami grosza w portfelu, jeździłam po szpitalach, by być przy Mirku. Potem martwiłam się, jak wrócę do domu. Czasem prosiłam kierowcę, żeby mnie zabrał bez biletu, a dopiero po wypłacie oddawałam. Taka jest prawda i ja się tego nie wstydzę. Nie miałam łatwego życia. Mirek wychowywał się w biednym domu. Mieszkaliśmy w dwóch izbach. Mirek z Jackiem i Anią spali w jednym pokoju, a my z mężem w kuchni na wersalce. Mimo że czasy były trudne, starałam się, by moje dzieci były zadbane i najedzone”

- podkreśliła.

Przyznała też, że rzadko widywała się z synem.

- „Pojawiał się w domu raz na pół roku. I to jeszcze jak miał czas. Taka jest prawda i nie ma co ukrywać. On był wiecznie zajęty. Ja mu nie powinnam mówić, żeby odwiedził własną matkę. On sam powinien chcieć przyjechać”

- relacjonowała.

Kobieta wyraziła nadzieję, że Bóg wybaczy jej synowi zbrodnię, której się dopuścił.

- „Jeśli chodzi o Mirka, sam sobą rządził i nie myślał o nikim. Coś się z nim niedobrego podziało. Zrobił rzecz okropną, ale mam nadzieje, że Bóg mu wybaczy”

- powiedziała.